Nie tracąc czasu, Mirii wybiegła na drogę prowadzącą do jej
domu. Stanęła pośrodku niej, popatrzyła w lewo, w prawo, sprawdzała czy nikogo
nie ma na drodze. Schowała się za obszernym świerkiem, który zakrył ją
całkowicie. Tam skupiła się mocno na skrzydłach, które chciała zmaterializować.
„” myślała…
Po
kilku sekundach poczuła ciężar na plecach. Wreszcie, pomyślała. Jeszcze raz
spojrzała na ulice aby upewnić się, że nikogo tam nie ma. Przebiegła przez
szosę, popędziła na drugą stronę zarośli, gdzie miała się znajdować przepaść.
Gdy już ją ujrzała przyśpieszyła tempo. Na samym krańcu rozłożyła swoje
skrzydła i skoczyła.
Leciała
do domu. Jej czarne skrzydła, wraz z wiatrem, przynosiły chłód. Kiedy tak
latała wokół niej rozciągał się piękny widok.
Z jednej strony góra, która kończyła się przepaścią, zarośnięta przez
tymczasowe gołe drzewa liściaste i ciemnozielone iglaste. Na dole fale morza
szeleściły swoimi „liściami” obijającymi się skały. Dalej, na południe,
rozciągało się niespokojne morze.
Większość terenu obsypana była białym puchem, a la igloo.
Jej dom
stał między drzewami, jakieś 500 metrów od urwiska. Zniżyła się do takiego
poziomu, aby nikt ją nie zauważył, zaczęła się powoli zatrzymywać. Rozłożyła skrzydła i stanęła na nogach.
Zamknęła oczy, „usunęła” skrzydła.
Resztę drogi przebiegła. W domu zastała tylko Chrisite.
- Cześć Mirrs – dziewczyna uśmiechnęła się do siostry –
Gdzie się śpieszysz?
Rozkojarzona
Mirii spojrzała szybko na siostrę.
- Christie, ja…
Nagle
do głowy wpadł jej pomysł. Niedobry, ale no cóż, była Czarnym Aniołem. Wyciągnęła swoją rękę i położyła ją na policzku swojej siostry.
- Dziś
wyjeżdżam z Annabeth do Albanii aby zrobić projekt na biologię – mówiła spokojnie
i wyraźnie – Wrócę za 2 tygodnie.
Rodzice o wszystkim wiedzą. Nie martw się – wpajała jej do mózgu.
Ona na
to uśmiechnęła się do niej i spojrzała na nią i zbledła jej mina.
- Ty się jeszcze nie spakowałaś?! Spóźnisz się na samolot!
Mirii
uśmiechnęła się pod nosem. Co jak co, hipnotyzować dobrze potrafi. Szybo popędziła do swojego pokoju, wyciągnęła
torbę, włożyła bieliznę, bluzę, bluzkę spodnie, jakieś trampki i kilka innych
niezbędnych rzeczy. Nie wiadomo co będzie jeszcze potrzebowała. Podeszła do
szafki nad biurkiem, otworzyła ją, odsunęła wszystkie książki, odsunęła
sztuczną ścianę, gdzie znajdował się jej schowek. Stamtąd wyciągnęła czarne pudełko i czarny
haftowany woreczek oraz zaoszczędzone pieniądze. Wszystko ułożyła starannie w
torbie, po czym wybiegła z pokoju do kuchni. Tam zastała Christie szykującą jej
kanapki.
-Masz, na pewno będziecie głodne i tu jest jeszcze woda. –
Podała jej wszystko z uśmiechem.
Mirii
popatrzyła na nią, wzięła kanapki i wodę i przytuliła siostrę.
- Mój skarbie, trzymaj się – Odsunęła się – Dziękuję za
wszystko. Cześć - Uśmiechnęła się i
wyszła, słysząc jeszcze głośne „Pa! Będę tęsknić!”.
Wszystko
spakowała do torby i zaczęła biec w kierunek urwiska. Teraz już swobodniej
zmaterializowała skrzydła i wyskoczyła. Po chwili już była przy urwisku
Annabeth. Ona już na nią czekała, spakowana w szarawą torbę.
- To co robimy – Usłyszała przy lądowaniu.
- Możemy lecieć, ale to będzie okropnie wolne – Zamyśliła
się. – Musimy się dostać do Londynu. Skąd jest to jakaś godzina lotu. Ale nie
mamy tyle czasu, w ciągu tej godziny mogą niewiadomo co zrobić z Mayą. –
Spojrzała na przyjaciółkę.
- Autobusem będą dwie godziny. Teleport nie wchodzi w grę,
nie mamy uprawnienia.
Czarnej
zabłysnęły oczy.
- A tam, walić uprawnienia czy nie. Robiliśmy to miliony
razy w poprzednich życiach to i teraz to zrobimy. Siadaj i nie gadaj! - Mirii usiadła po turecku, złapała torbę za
ramie, zamknęła oczy i po chwili je otworzyła.
-Siadaj, nie mamy czasu!
Biała z
niechęcią usiadła tak jak Mirii i się zapytała:
- Zamknięta toaleta w King`s Cross?
Tamta
pokiwała głową i zaczęła się skupiać. Złapała Ann za rękę i po chwili ich nie
było.