Była
zima. Padało białym puchem nieprzerwanie od kilku godzin. Słońce już zaczynało
wschodzić, była godzina 9.12.
Mirii
otworzyła swoje oczy. Jej niezwykłe, pomarańczowoczarne oczy, które bardzo
często były powodem kłótni wywołanej między nią a religijnymi babciami, co
wyzywały ją od „diabelskich podmiotów”. Miały rację, choć nie do końca.
Nasz
diabeł wstał, załatwił swoje rzeczy w łazience i się ubrał. Zszedł na dół, do rodziny, która już
siedziała przy stole i zajadała smacznie śniadanie.
Moja
nieświadoma rodzina, pomyślała Mirii. Nic nie wiedzą, uważają mnie za normalną
nastolatkę, która niedługo wkracza w dorosłe życie razem ze swoją „dwujajową
bliźniaczką”. Jedynie ten wiek jest prawdziwy, reszta to kit.
„Nie
jestem normalna, jestem czarna, czarnym aniołem. Mówią też upadłym, ja wolę
czarnym. I to wszystko wiem przez
Annabeth…”
Annabeth.
Jej najlepsza przyjaciółka, ale najśmieszniejsze jest to, że ona też jest aniołem.
Jedyny fakt który odmienia jej cień jest to, że ona jest biała. Czysta. Dobra...
Mirii,
siadając przy stole, wspomniała ten dzień, kiedy dowiedziała się, że jest tym
kim jest.
Raczej,
ona to już wcześniej podejrzewała. Że jest inna, inna od ludzi. Wtedy, kiedy
miała 5 lat, bawiła się z Annabeth, jej bratnią duszą. Poznały się 4 lata
wcześniej, jeśli można to nazwać nową znajomością. Roczne dziewczynki, jedna
jasnowłosa, blondynka, druga ciemna, kruczoczarne włosy, zaczęły się bawić ze
sobą w piasku, nad pobliskim jeziorem, które otaczało półwysep
Hamilienham. Od tego czasu są
nierozłączne, ich rodzice odkryli to po rozdzierającym serca krzyku obu
dziewcząt po rozstaniu na piasku. Ale powróćmy do roku 1996, kiedy te rozrabiaki
miały po 5 lat.
Siedziały
w pokoju Mirii, bawiąc się klockami. Annabeth, układając zamek, nagle
powiedziała:
- Od wczoraj umiem widzieć
wstecz.
Mirii
podniosła wzrok. Jej pomarańczowe tęczówki, które wtedy były o wiele jaśniejsze
i soczyste, spojrzały na dziewczynkę.
-Czyli ty też masz te…
przywidzenia?
-Tak. –Przysunęła się do przodu,
bliżej Mirii – Widze to, co się zdarzyło, to co było i jest ukrywane przed
światłem słońca. Daj mi rękę – Po czym wyciągnęła swoją.
Mirii,
bez zastanowienia, przecież wcześniej robiły razem różne sztuczki, wbrew prawom
fizyki, podała jej rękę i uścisnęła dłoń Annabeth.
Mała
blondyneczka zamknęła oczy na kilka minut. Gdy je otworzyła, od razu niebieskie
jak niebo oczka padły na twarz przyjaciółki.
- Wiedziałam. Wiedziałaś.
Wiedziałyśmy. Jesteś upadłym aniołem a ja białym.
Mirii
zamknęła oczy i przełknęła ślinę.
-Jak to się stało?
Annabeth
uśmiechnęła się tajemniczo, puściła dłoń dziewczynki i zaczęła opowiadać.
- Dawno, dawno temu, przed
urodzinami naszych rodziców, dziadków, pradziadków, praprapradziadków, jeszcze
dalej byłyśmy białymi aniołami.
Tak
jak teraz, nazywałaś się Mirii, a ja Annabeth. Byłyśmy w Edenie. Teraz wiesz,
jak dawno temu to było? Więc, pewnego dnia, jak wiesz, Bóg stworzył człowieka.
Wtedy jeden z archaniołów, Lucyfer, sprzeciwił się Bogu, ponieważ on żądał od
wszystkich aniołów i archaniołów, żeby służyli właśnie ludziom, żeby oddali im
pokłon. Za ten wyczyn archanioł został strącony do Otchłani, razem z kilkoma
innymi aniołami. Znasz tą historię, nieprawdaż?
Więc
jednym z tych aniołów byłaś ty. Sprzeciwiłaś się Bogowi, za co zapłaciłaś
utracą białego statusu, okazałaś się czarna.
Później,
gdy Adama i Ewę wypędzono z Edenu, ja zeszłam na ziemię, żeby pomagać ludziom.
Wtedy przemieniłam się w śmiertelnika. Wyglądałam tak samo jak dziś –
Uśmiechnęła się, pokazując białe zęby.- „Urodziłam się” w ubogiej rodzinie,
mieszkała w Egipcie. Miałam starszą siostrę, Kee. Gdy ukończyłam 18 lat, po
ciężkim dzieciństwie, wyruszyłam w dal. Podczas tych 18 wiosen sprawiłam dużo
dobra, ale nie o tym teraz mowa. Wyruszyłam w stronę północy, ku Fenicjanom.
Gdy tam dotarłam, w nadmorskiej wiosce spotkałam Ciebie w postaci czarnego
anioła.
Szłam
ulicą, poszukując jedzenia. Było pełno ruchu. Świt dopiero nastał, rybacy
wybierali się na morze. Coś skusiło mnie, żebym skręciła w prawą stronę, w
ciemną uliczkę. Tak też zrobiłam, zrobiło się ciemno, światło jeszcze tu nie
dotarło. Pod koniec uliczki ktoś stał. Tym kimś byłaś ty, jako młoda, piękna
dziewczyna. Stanęłam jak wryta, a ty wyczułaś moją obecność. Powoli się
odwróciłaś, z wyrazem niedowierzania w oczach. Staliśmy w ciszy, pojmując to,
co się wokół nas dzieje. Ciemne ściany były zimne, ciągnęło od nich zimno.
Ziemia między nimi była wydeptana, jedynie małe kłębki zielonej trawy rosły przy
ścianach. Z jakiegoś niejasnego powodu ludzie wokół nas zaczęli krzyczeć, my na
to nie zwracaliśmy uwagi. Gdy już krzyki były zbyt głośne, żeby można je było
ignorować, spojrzałam na jeden koniec uliczki, potem na drugi. To samo zrobiłaś
ty. W końcu ustaliłam, że wejdę na dach domu, i zobaczę, z jakiego powodu
powstało takie zamieszanie. Gdy już byłam na górze, spojrzałam na Ciebie i
wyciągnęłam pomocną dłoń. Spojrzałaś najpierw na dłoń, potem w moje oczy. Po
chwili zastanowienia podbiegłaś do niej i ją złapałaś. Ja o niczym nie
wiedziałam, nagle straciłaś swoją czarno-złotą szatę, skrzydła stały się
niewidzialne… Stałaś się ludzka. Przez twoją piękną twarz przeleciał grymas
bólu, było to widać. Na ziemi byłaś pełnym czarnym aniołem, a na dachu już
odmieniona w człowieka. Ale nie byłaś pełnym człowiekiem, nie. Tak samo jak ja,
nadal byłaś w pewnym sensie „nadzwyczajna”. Od tego czasy jesteśmy
nierozłączne, od pokolenia w pokolenie. Zawsze umieramy w swoje 75 urodziny, a
potem czekamy 70 lat w swoich salach, ty w czarnych, ja w białych. Zawsze po tym upływie czasu rodzimy się w
czyimś ciele, przybierając naszą duszę, nasz wygląd, nasz charakter. Tylko
skórę mamy inną.
I
nie bój się, ty też będziesz widziała takie rzeczy. Tylko, że ty się urodziłaś
dzień później, więc wiesz co to oznacza- Annabeth uśmiechnęła się od ucha do
ucha.
- Stop – mruknęła. –Czemu oni
wszyscy krzyczeli? I czemu zamieniłam się w człowieka?
- Tego właśnie nie wiem. –
Westchnęła z rezygnacją biała anielica.
Ten
dzień Mirii zapamiętała nadzwyczajnie dobrze. Oczywiście zdolność „przywidzeń”
otrzymała jeszcze tego samego wieczoru, lecz w drugą stronę. Ona widziała
przyszłość. Od kilku lat zaczęła to nienawidzić. To było męczące. Wyobraź
sobie, że na przykład idziesz do szkoły i już wiesz, że dziś rzuci Cię chłopak.
Przygnębiające, ale to ma też swoje plusy. Zawsze wiesz, bo będzie na
sprawdzianach.
Ale
nie o to chodzi. Choć zdołała to jakoś „zatamować”, czasami te wizje
przeciekały.
Jej
rodzice uważali, że jest ich córką… W pewnym sensie jest to racja, ale duchowo
nią nie jest. Nigdy do nich nie mówiła per „mamo”, „tato”, tłumaczyła im to
jako fobię. Dziwna wymówka, ale trzeba było się jakoś wymigać.
Jej
„siostra bliźniaczka” nazywała się Christie. Była brunetką o zielonych oczach.
Ładniejsza od Mirii nie była, co zawsze smuciło Czarną. To niesprawiedliwe –
myślała. W brzuchu Savannah, bo tak nazywała się ich rodzicielka, siedziała z
innym dzieckiem. Ja się tylko wcieliłam
w nią w chwili narodzin. Miałam/miała [już się gubię, masakra] się nazywać
Roseanne lub Kenji, zależało od płci, ale Savannie i Filiphowi w ostatnim
momencie się „odwidziało” i wybrali Miriinette, bo tak brzmiało jej pełne imię.
Teraz
w drodze było ich trzecie dziecko. Siedemnaście lat różnicy… Troszkę długo, ale
jak się pierwsze dzieci rodziło w wieku 19 lat to można się chyba wszystkiego
spodziewać.
Ale
bez względu na to, że Savannah nie jest prawdziwą matką Mirii, ona ją bardzo
kochała. Tak samo Filipha.
Uuu Lubię to :D Zaczyna sie naprawdę ciekawie. Ma nadzieje że następny będzie szybko. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAda
Bardzo fajny blog ^^
OdpowiedzUsuńJuż mi się podoba hehe kiedy następny rozdział ?
Zapraszam do mnie na bloga, gdzie pisze opowiadanie :)
http://enchanted-world-silent-thoughts.blogspot.com/
Właśnie idę pisać ^^ Wieczorem na pewno będzie.
OdpowiedzUsuń