czwartek, 24 stycznia 2013

2.



W takiej samej ciszy jak zaczęła śniadanie, tak je skończyła, nie licząc cichego „dzień dobry”. Wstała od stołu, poskładała po sobie naczynia, zasunęła krzesło i pognała schodami na górę.
                Zamknęła się w pokoju, miała się dziś spotkać z Annabeth, więc stanęła przed szafą. Wyciągnęła czarne rurki, parę czystych skarpet, białą bluzkę i buty. Odgarnęła włosy, by założyć bluzkę.  Cisnęła ją. A niech tam, była to jej jedna z ulubionych bluzek, z wizerunkiem czarnego kota, który jakby chodził po bluzce. Na chudawe nogi ubrała czarne rurki, na stopy skarpety i czarne Conversy.  Stanęła przed lustrem.
                Oczy błyszczały w świetle słońca. Blada twarz była okrągła. Jej długie, czarne włosy, sięgające aż do łopatek były proste.  Krótka szyja była nimi przysłonięta.  Biała bluzka nie miała dekoltu, nie lubiła pokazywać swojego ciała. Na szyi miała zawieszony czarny amulet , o którym dowiemy się nieco potem.  Czarne spodnie podkreślały chudość Mirii. Czarne Conversy były nowe, dostała je od Ann.            
                Odeszła od lustra, ubrała kurtkę i czapkę, wzięła klucze i pieniądze i wyszła. Szła przez las, w stronę domu Bethie. W połowie drogi spotkała właśnie ją, biegnącą w jej stronę.
                Widać było, że płakała, pokazywały to mocno zapuchnięte i czerwone oczy. Blond włosy powiewały na wietrze, zielone oczy patrzyły w Mirii błagalnie.
                Zauważyła to Czarna i stanęła. Nim zdążyła coś powiedzieć, Beht zaczęła mówić.
- Maya… Maya zniknęła – wyszlochała.
                Maya była młodszym rodzeństwem Ann. Miała niecałe 10 lat, była oczkiem w głowie Annah. Zawsze skryta dziewczynka bardzo lubiła Mir ponieważ bardzo często przynosiła jej czekoladki (Kto by tego nie lubił?). Do rodzeństwa Annabeth należał starszy o 5 lat brat, Nicolay, który już dawno wyjechał na studia do Japonii.
            Jak już wcześniej mówiłam, Mirii zamurowało. Najpierw zrobiła dziwną minę, pełen bólu i współczucia dla przyjaciółki, a po kilku sekundach podeszła do niej i mocno ją przytuliła. Czuła, jak się cała trzęsie ze strachu…
- Nie czujesz, gdzie mogłaby być?
            Ann pokręciła przecząco głową.
- Nie wiem, nic nie czuję. Zawsze, gdy wychodziła to wiedziałam, czy jest jej dobrze, o czym myśli, co czuje, a teraz nie czuję nic. Pustkę – i się bardziej rozpłakała.
            Mirii się zdziwiła. Annabeth nigdy jej nie mówiła, że może czuć to, co czuje i widzi Maya. Było to dziwne, ponieważ ona sama takich umiejętności nie posiadała.
             Odsunęła się troszkę od niej, na razie o nic się nie pytała. Wzięła ją za rękę i szła do jej domu. W połowie drogi Beth zaczęła się tłumaczyć.
            - Jak wstałam na początku nie myślałam o May. Poszłam zrobić nam śniadanie, nasi rodzice wyjechali wcześniej do Hays na zakupy. Zrobiłam kanapki, kakao i poszłam po nią na górę. Zastałam pusty pokój. Od razu wyczułam, że jest coś nie  tak. Nie musiałam sprawdzać, ale i tak tom zrobiłam, w całym domu. Jej tam nie było. Czułam to. – po czym umilkła, zatapiając się w swoich myślach.
            Gdy już doszli do jej domu, Mirii otworzyła drzwi, które z nerwów Beth nie zamknęła. Od razu jak strzała poszła do pokoju Mayi.
            Pokój tej małej dziewczynki był wyrządzony ze smakiem. Dwie ściany, te po bokach, były pomalowane na żółto, a reszta na zielono. Blask słońca przytłumiały cienkie białe zasłony. Z lewej strony stała biała szafa, obok niej komoda, na której stało małe okrągłe akwarium ze złotą rybką, kilka kwiatów w doniczce oraz zdjęcia w kolorowych ramkach. Szybki od ramek były potłuczone, jakby ktoś przywalił w nie pięścią. Łóżko, które stało pod oknem, niedaleko komody, było w nieładzie. Kołdra leżała na podłodze, prześcieradło było zwinięte. Samo łóżko było przekręcone w bok o kilka centymetrów. Po drugiej stronie pokoju stało duże lustro, biurko i przyczepione były do ściany półki z książkami.
            Nic, oprócz łóżka i zdjęć, nie świadczyło o tym, że zaginęła tu dziewczynka. Lecz Mirii coś wu wyczuwała. Najpierw podeszła do rozwalonego łóżka, musnęła pościel, wpatrywała się w prześcieradło. Podeszła do zdjęć i się przeraziła.
            Szkło było potłuczone, ale nie w taki sposób jakby to zrobił normalny człowiek. Na każdym zdjęciu była Maya i to tylko ona była „potłuczona”. Na jednym zdjęciu stała  wyprostowana, a w tle widać było więżę Eiffla. Potłuczony był tylko ten pas, gdzie stała dziewczynka, w dodatku dokładnie od stóp do głowy, od jednego boku do drugiego. To samo było z drugim i trzecim zdjęciem, ale w odróżnieniu do tego pierwszego Maya była na nich albo z Bethie lub z rodzicami. Na drugim potłuczona była również Ann, w taki sam sposób jak Maya, ale ich rodzice już nie.
            Mirii odeszła od zdjęci, usiadła pośrodku pokoju i zaczęła medytować. Skupiała się na Mayi, na śladach pozostawionych na zdjęciach, na roztrzepanym łóżku i na samym anonimowym sprawcy. Zapominała o całym świecie, zapominała o swoim ciele, o Annabeth, tylko Maya…
            Po godzinie medytacji i ciszy otworzyła oczy i usta, czerpiąc powietrze. Zapomniała oddychać. Ale za to już wiedziała, co się stało z siostrą Beth.
            Zeszła na dół, do nadal jeszcze roztrzęsionej przyjaciółki, która siedziała przy stole z herbatą. Usiadła obok niej.
- Nic tam nie ruszałaś w pokoju?
            Annabeth pokręciła przecząco głową, Mir przytaknęła głową.
- Domyślałam się. Medytowałam. Dowiedziałam się, co się stało z May.
            Biały Anioł odwrócił w jej stronę głowę. Mirii w tej chwili mogła zobaczyć jej białe skrzydła, które zaczęły się pojawiać pod wpływem dobroci, i, po prostu, świetnym światłem.  Migotały lekko, błyszczały złotem i srebrem, jakby ktoś rzucił na nie brokat.
- Hmm, no to powiem Xi, że coś ja porwało. W nocy, kiedy spałaś, to coś, lub ktoś, rzuciło na nią powłokę, która chroniła ją przed Twoim „uzdolnieniem” – przełknęła szybko ślinę. – Po tym wydarzeniu ktoś/coś ją zabrało. I na tym koniec. Poprosiłam o radę Rosalie, ale ona też nie wiedziała, co się w ogóle stało.
             W tym samym momencie w drzwiach stanęła młoda kobieta. Ubrana była zbyt luźno jak na ta porę roku, jedynie w białą sukienkę i białe baleriny. Jasnobrązowe włosy lekko opadały na jej ramiona. Twarz, bardzo proporcjonalna, była zwrócona w stronę przyjaciółek.
- Wołałaś mnie, Miriinette.
            Ona na te słowa wstała i wyszeptała.
- Rosalie.
            Kobieta uśmiechnęła się lekko, po czym usiadła przy stole, naprzeciwko dziewczyn.
            Rosalie była pół medium, pół czarodziejką. Umiała widzieć aurę ludzi, wróżyć im oraz czasami czytać w uczuciach, czarować też umiała, ale bez pomocy różdżki. Jak się poznały? Niezwykle, ponieważ Facotta, można powiedzieć, bezczelnie wprosiła się do domu Mirii i zaczęła z nią rozmawiać o rzeczach, których człowiek nie potrafiłby od razu w nie uwierzyć.
            - Nie wiem, co się stało z Twoją siostrą, Annabeth, i nie wiem jak wam pomóc. Ale wiem, że porwano ją w Zaświaty, a żeby się tam dostać, trzeba odbyć skomplikowana podróż w czasie. – Spojrzała na nie, najpierw na blondynkę, potem na czarnowłosą. – Nie mam zbyt wiele czasu, bo byłam w Czasie Wyższym. Zamieszkałam tam na stałe, a wycieczka na Ziemię nie wypada mi w tym roku. – Uśmiechnęła się pod nosem. – Musicie powrócić do dnia równonocy, kiedy Księżyc świecił prostopadle na wejście do Zaświatów. Inaczej jej nie wydostaniecie. – Rosalie zaczynała się rozpływać w świetle dnia. Gdy to zauważyła podskoczyła jak oparzona z krzesła, podbiegła w kierunku drzwi, odwróciła głowę, na pożegnanie skinęła głową, odwróciła się w miejscu i zniknęła.
- Pakuj się, jedziemy do Biblioteki Aleksandryjskiej. – Powiedziała Mirii, wstała i wyszła z domu Annabeth, pędząc jak najszybciej do swojego.

1 komentarz:

  1. Bosko. To naprawdę podniecające. Już się nie mogę doczekać następnego ;D Życze weny
    Pozdrawiam
    Ada
    Zapraszam do mnie http://historia-pewnej-koszulki-w-paski.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń