W takiej samej
ciszy jak zaczęła śniadanie, tak je skończyła, nie licząc cichego „dzień
dobry”. Wstała od stołu, poskładała po sobie naczynia, zasunęła krzesło i
pognała schodami na górę.
Zamknęła się w pokoju, miała się dziś spotkać z Annabeth, więc stanęła przed
szafą. Wyciągnęła czarne rurki, parę czystych skarpet, białą bluzkę i buty.
Odgarnęła włosy, by założyć bluzkę. Cisnęła ją. A niech tam, była to jej
jedna z ulubionych bluzek, z wizerunkiem czarnego kota, który jakby chodził po
bluzce. Na chudawe nogi ubrała czarne rurki, na stopy skarpety i czarne
Conversy. Stanęła przed lustrem.
Oczy błyszczały w świetle słońca. Blada twarz była okrągła. Jej długie, czarne
włosy, sięgające aż do łopatek były proste. Krótka szyja była nimi
przysłonięta. Biała bluzka nie miała dekoltu, nie lubiła pokazywać
swojego ciała. Na szyi miała zawieszony czarny amulet , o którym dowiemy się
nieco potem. Czarne spodnie podkreślały chudość Mirii. Czarne Conversy
były nowe, dostała je od Ann.
Odeszła od lustra, ubrała kurtkę i czapkę, wzięła klucze i pieniądze i wyszła.
Szła przez las, w stronę domu Bethie. W połowie drogi spotkała właśnie ją,
biegnącą w jej stronę.
Widać było, że płakała, pokazywały to mocno zapuchnięte i czerwone oczy. Blond
włosy powiewały na wietrze, zielone oczy patrzyły w Mirii błagalnie.
Zauważyła to Czarna i stanęła. Nim zdążyła coś powiedzieć, Beht zaczęła mówić.
- Maya… Maya
zniknęła – wyszlochała.
Maya była młodszym rodzeństwem Ann. Miała niecałe 10 lat, była oczkiem w głowie
Annah. Zawsze skryta dziewczynka bardzo lubiła Mir ponieważ bardzo często
przynosiła jej czekoladki (Kto by tego nie lubił?). Do rodzeństwa Annabeth
należał starszy o 5 lat brat, Nicolay, który już dawno wyjechał na studia do
Japonii.
Jak już wcześniej mówiłam, Mirii
zamurowało. Najpierw zrobiła dziwną minę, pełen bólu i współczucia dla
przyjaciółki, a po kilku sekundach podeszła do niej i mocno ją przytuliła. Czuła,
jak się cała trzęsie ze strachu…
- Nie czujesz,
gdzie mogłaby być?
Ann pokręciła przecząco głową.
- Nie wiem, nic
nie czuję. Zawsze, gdy wychodziła to wiedziałam, czy jest jej dobrze, o czym
myśli, co czuje, a teraz nie czuję nic. Pustkę – i się bardziej rozpłakała.
Mirii się zdziwiła. Annabeth nigdy
jej nie mówiła, że może czuć to, co czuje i widzi Maya. Było to dziwne,
ponieważ ona sama takich umiejętności nie posiadała.
Odsunęła się troszkę od niej, na razie o nic
się nie pytała. Wzięła ją za rękę i szła do jej domu. W połowie drogi Beth
zaczęła się tłumaczyć.
- Jak wstałam na początku nie
myślałam o May. Poszłam zrobić nam śniadanie, nasi rodzice wyjechali wcześniej
do Hays na zakupy. Zrobiłam kanapki, kakao i poszłam po nią na górę. Zastałam
pusty pokój. Od razu wyczułam, że jest coś nie
tak. Nie musiałam sprawdzać, ale i tak tom zrobiłam, w całym domu. Jej
tam nie było. Czułam to. – po czym umilkła, zatapiając się w swoich myślach.
Gdy już doszli do jej domu, Mirii
otworzyła drzwi, które z nerwów Beth nie zamknęła. Od razu jak strzała poszła
do pokoju Mayi.
Pokój tej małej dziewczynki był
wyrządzony ze smakiem. Dwie ściany, te po bokach, były pomalowane na żółto, a
reszta na zielono. Blask słońca przytłumiały cienkie białe zasłony. Z lewej
strony stała biała szafa, obok niej komoda, na której stało małe okrągłe
akwarium ze złotą rybką, kilka kwiatów w doniczce oraz zdjęcia w kolorowych
ramkach. Szybki od ramek były potłuczone, jakby ktoś przywalił w nie pięścią.
Łóżko, które stało pod oknem, niedaleko komody, było w nieładzie. Kołdra leżała
na podłodze, prześcieradło było zwinięte. Samo łóżko było przekręcone w bok o
kilka centymetrów. Po drugiej stronie pokoju stało duże lustro, biurko i
przyczepione były do ściany półki z książkami.
Nic, oprócz łóżka i zdjęć, nie
świadczyło o tym, że zaginęła tu dziewczynka. Lecz Mirii coś wu wyczuwała. Najpierw
podeszła do rozwalonego łóżka, musnęła pościel, wpatrywała się w prześcieradło.
Podeszła do zdjęć i się przeraziła.
Szkło było potłuczone, ale nie w
taki sposób jakby to zrobił normalny człowiek. Na każdym zdjęciu była Maya i to
tylko ona była „potłuczona”. Na jednym zdjęciu stała wyprostowana, a w tle widać było więżę
Eiffla. Potłuczony był tylko ten pas, gdzie stała dziewczynka, w dodatku
dokładnie od stóp do głowy, od jednego boku do drugiego. To samo było z drugim
i trzecim zdjęciem, ale w odróżnieniu do tego pierwszego Maya była na nich albo
z Bethie lub z rodzicami. Na drugim potłuczona była również Ann, w taki sam
sposób jak Maya, ale ich rodzice już nie.
Mirii odeszła od zdjęci, usiadła pośrodku
pokoju i zaczęła medytować. Skupiała się na Mayi, na śladach pozostawionych na
zdjęciach, na roztrzepanym łóżku i na samym anonimowym sprawcy. Zapominała o
całym świecie, zapominała o swoim ciele, o Annabeth, tylko Maya…
Po godzinie medytacji i ciszy
otworzyła oczy i usta, czerpiąc powietrze. Zapomniała oddychać. Ale za to już wiedziała,
co się stało z siostrą Beth.
Zeszła na dół, do nadal jeszcze
roztrzęsionej przyjaciółki, która siedziała przy stole z herbatą. Usiadła obok
niej.
- Nic tam nie
ruszałaś w pokoju?
Annabeth pokręciła przecząco głową,
Mir przytaknęła głową.
- Domyślałam
się. Medytowałam. Dowiedziałam się, co się stało z May.
Biały Anioł odwrócił w jej stronę
głowę. Mirii w tej chwili mogła zobaczyć jej białe skrzydła, które zaczęły się pojawiać
pod wpływem dobroci, i, po prostu, świetnym światłem. Migotały lekko, błyszczały złotem i srebrem,
jakby ktoś rzucił na nie brokat.
- Hmm, no to
powiem Xi, że coś ja porwało. W nocy, kiedy spałaś, to coś, lub ktoś, rzuciło
na nią powłokę, która chroniła ją przed Twoim „uzdolnieniem” – przełknęła szybko
ślinę. – Po tym wydarzeniu ktoś/coś ją zabrało. I na tym koniec. Poprosiłam o radę
Rosalie, ale ona też nie wiedziała, co się w ogóle stało.
W tym samym momencie w drzwiach stanęła młoda
kobieta. Ubrana była zbyt luźno jak na ta porę roku, jedynie w białą sukienkę i
białe baleriny. Jasnobrązowe włosy lekko opadały na jej ramiona. Twarz, bardzo
proporcjonalna, była zwrócona w stronę przyjaciółek.
- Wołałaś mnie,
Miriinette.
Ona na te słowa wstała i wyszeptała.
- Rosalie.
Kobieta uśmiechnęła się lekko, po
czym usiadła przy stole, naprzeciwko dziewczyn.
Rosalie była pół medium, pół
czarodziejką. Umiała widzieć aurę ludzi, wróżyć im oraz czasami czytać w
uczuciach, czarować też umiała, ale bez pomocy różdżki. Jak się poznały?
Niezwykle, ponieważ Facotta, można powiedzieć, bezczelnie wprosiła się do domu
Mirii i zaczęła z nią rozmawiać o rzeczach, których człowiek nie potrafiłby od
razu w nie uwierzyć.
- Nie wiem, co się stało z Twoją
siostrą, Annabeth, i nie wiem jak wam pomóc. Ale wiem, że porwano ją w Zaświaty,
a żeby się tam dostać, trzeba odbyć skomplikowana podróż w czasie. – Spojrzała na
nie, najpierw na blondynkę, potem na czarnowłosą. – Nie mam zbyt wiele czasu,
bo byłam w Czasie Wyższym. Zamieszkałam tam na stałe, a wycieczka na Ziemię nie
wypada mi w tym roku. – Uśmiechnęła się pod nosem. – Musicie powrócić do dnia równonocy,
kiedy Księżyc świecił prostopadle na wejście do Zaświatów. Inaczej jej nie
wydostaniecie. – Rosalie zaczynała się rozpływać w świetle dnia. Gdy to
zauważyła podskoczyła jak oparzona z krzesła, podbiegła w kierunku drzwi,
odwróciła głowę, na pożegnanie skinęła głową, odwróciła się w miejscu i
zniknęła.
- Pakuj się,
jedziemy do Biblioteki Aleksandryjskiej. – Powiedziała Mirii, wstała i wyszła z
domu Annabeth, pędząc jak najszybciej do swojego.
Bosko. To naprawdę podniecające. Już się nie mogę doczekać następnego ;D Życze weny
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ada
Zapraszam do mnie http://historia-pewnej-koszulki-w-paski.blogspot.com/